niedziela, 21 lutego 2010

„Zaoczny Niedźwiedź”


Tak o Srebrnym Niedźwiedziu za reżyserię dla nieobecnego Romana Polańskiego na zakończonym wczoraj Berlinale pisze włoska „La Stampa”. Nie mnie oceniać trafność werdyktu Jury, gdyż „Autor widmo” jest jednym filmem konkursowym, który obejrzałem. Nie mniej, w zaistniałej sytuacji wiadomo było, że ewentualna nagroda dla filmu Polańskiego będzie przez niektórych odbierana bardziej jako wyraz środowiskowego poparcia dla reżysera, który popadł w tarapaty, niż jako wyraz uznania dla jego najnowszego filmu. O „Autorze widmo” może już wiele przeczytać, szczególnie w „Gazecie Wyborczej”, na łamach której od początku festiwalu po polską piątkową premierę regularnie pojawiały się artykuły i notki na pierwszej stornie. Starając się nie dublować z tym co już napisano przedstawiam kilka moich przemyśleń po piątkowym seansie. Najnowszy film Polańskiego można uznać za iście typową dla niego produkcję. Mimo, że po raz pierwszy zabrał się za realizację thrillera politycznego, to w efekcie otrzymaliśmy świetnie nakręcony obraz wymieszany motywami dobrze znanymi z „Chinatown”, „Lokatora”, „Frantica”, „Matnii” czy nawet „Dziecka Rosemary” i „Dziewiątych wrót”. Tytułowy ghostwriter chwilami przypomina Corso z „Dziewiątych wrót”. Obaj bohaterowie zajmują się książkami. Mimo, że nie są to zawody wysokiego ryzyka, to zostają wciągnięci w przytłaczającą ich intrygę. Dbałość o szczegóły, o poszczególnie przedmioty, które odgrywają w „Autorze widmo” wielką rolę przywodzą skojarzenia z „Franticiem”. Wreszcie to, co z „Chinatown” otrzymujemy w „Autorze widmo” to ta gęsta aura mrocznej tajemnicy i zwyciężającego zła. W „Chinatown” przebierała ona postać korupcji, zaś w „Autorze widmo” wielkiej polityki.
Relacje między bohaterami, zamknięte pomieszczenia, a także sposób budowania napięcia jest tutaj bardzo charakterystyczny dla filmów Polańskiego. Cały film został nakręcony dość klasycznie, co akurat nie zaskakuje. Mimo to, istotną rolę odgrywają tu nowoczesne gadżety: pendrive, GPS, Google. W filmie wielkim smaczkiem są liczne przewrotne analogie pomiędzy sytuacją premiera Adama Langa a problemami w jakie popadł Roman Polański pod koniec września ubiegłego roku. Reasumując Polańskiemu wyszedł bardzo dobry film, choć nie jest arcydziełem na miarę „Chinatown”. Świetnie nakręcony, trzymający w napięciu, całkiem nieźle zagrany, z budującą klimat muzyką w którym reżyser posłużył się charakterystycznymi dla siebie motywami i konstrukcjami, nie narażając się jednak w żadnym momencie na jakieś powtórki. Sam polityczny wątek na którym opiera się intryga prezentuje się wiarygodnie i bez irytującego doktrynalnego zaangażowania. Mimo, że łączenie Langa z Blairem jest podświadome, to w scenariuszu jest kilka zarysowanych szczegółów które wskazują aby tego nie robić (to jednak zależy od widza). Pomijając aspekt montowania filmu i taktowania go jako głos Polańskiego z aresztu, warto zwrócić na niego uwagę, przy całym jego rozrywkowym charakterze, jako jedną z ciekawszych pozycji traktujących o kulisach wielkiej polityki po 11 września.

1 komentarz:

  1. Film wart obejrzenia z co najmniej kilku przyczyn, w zasadzie najważniejsze punktujesz. Polański wyciągnął z każdego z aktorów to, co najlepsze. I bardzo lubię tutaj jego grę tymi najdrobniejszymi elementami, materialnymi i nie, jak przedmioty czy słowa, które są kluczowe.

    OdpowiedzUsuń